OD KILKU LAT WIELKANOC SPĘDZAM ZA MIASTEM, W PIĘKNEJ POLSKIEJ WSI – JAK MALOWANEJ. I, WYDAWAĆ BY SIĘ MOGŁO, ŻE JEŻELI GDZIEŚ JESZCZE ZACHOWAŁY SIĘ TYPOWE ŚWIĄTECZNE OBRZĘDY I ZWYCZAJE, TO WŁAŚNIE NA WSIACH. NIESTETY, RZECZYWISTOŚĆ JEST INNA. CHOĆ POLSKIE STOŁY NADAL UGINAJĄ SIĘ OD PYSZNEGO JEDZENIA, TO NA PRÓŻNO MI BYŁO W TYM ROKU WYPATRYWAĆ DZIECI GANIAJĄCYCH Z SIKAWKAMI, OBLEWAJĄCYCH OKOLICZNYCH SĄSIADÓW. GDZIE SIĘ PODZIAŁ ŚMIGUS-DYNGUS?
A tradycji związanych z Wielkanocą było niegdyś bez liku. Nikt by nawet nie pomyślał, by cały ten czas spędzić wyłącznie za suto zastawionym stołem, popijając wszelakiego rodzaju trunki. Dla rodziny zarezerwowany był tylko pierwszy dzień świąt. Drugi poświęcano na odwiedziny sąsiadów, a odbywały się one pod wieloma ciekawymi pretekstami. Nierzadko była to okazja do miłosnych podchodów. Jeszcze w latach 70. chłopcy przechadzali się po wsiach z wózkami pełnymi pachnących gałęzi oraz z lejkami, za pomocą których oblewali dziewczęta. Zdarzało się, że kawalerowie wskakiwali na dachy domów i wywoływali panny za pomocą miarowych uderzeń w miednicę. Zresztą, wodą dostawało się wszystkim, których tylko napotkało się na swojej drodze. I było w tym mnóstwo zabawy! Śmigus-dyngus to jednak nie tylko chęć zwrócenia na siebie uwagi w oczach ślicznych, niezamężnych dziewcząt, lecz również magiczna tradycja. Jeszcze niedawno wierzono bowiem, że polewanie wodą sprowadzało na ziemię urodzaj.
O płodność ziemi troszczono się zresztą na różne sposoby. Często w okresie wielkanocnym wsie objeżdżane były przez grupy przebierańców, którzy zaopatrzeni byli w przedmioty symbolizujące obfitość – kożuchy powywracane wełną na zewnątrz oraz słomiane powrósła. Przebierańcy obchodzili wszystkie gospodarstwa tańcząc i prosząc o podarki, a najważniejsze było to, by nikt ich nie rozpoznał.
W drugi dzień Wielkanocy odbywały się również gdzieniegdzie tzw. emausowe wycieczki. Był to rodzaj pielgrzymki do ulokowanych na wzgórzach kościołów i cmentarzy. Emausowym wycieczkom często towarzyszył odpust, na którym można było kupić dosłownie wszystko.
Tradycje towarzyszące obchodom Wielkanocy były żywe jeszcze całkiem niedawno, bo w latach 70., 80., a nawet 90. Najdłużej utrzymał się zwyczaj Lanego Poniedziałku, ale i on, mam wrażenie, idzie do lamusa. Świątecznym spacerom wzdłuż urokliwych brzegów Narwi, pól i odradzających się po zimie pachnących sadów towarzyszyła mi jedynie głucha cisza. W oknach domów odbijały się ekrany włączonych na okrągło telewizorów, a na stół znoszone były sukcesywnie kolejne potrawy. Nawet dzieciom nie chciało się wyjść na podwórze i zrobić wodnego psikusa sąsiadom. Tradycje zanikają. Szkoda!