Bez GPSa ciężko tu trafić. Gdy z głównej drogi skręcam na wąski szuter, ilość zabudowań znacznie się zmniejsza. Bo tu nie rządzi człowiek – prędzej ujrzysz bociany i żurawie. To właśnie w Faszczach, bo o nich mowa, znajduje się Osada Dzika Kaczka. Miejsce dla tych, którzy chcą poznać Mazury od trochę innej strony – niespiesznej, dzikiej, odludnej.
Pobudka o 7 rano. M. wkłada buty do biegania, ja zwykłe spacerowe, a w rękę chwytam aparat fotograficzny. On wykona swój poranny trening, a ja w międzyczasie zrobię kilka zdjęć. Choć prawdę powiedziawszy o tej porze w Faszczach bardziej przydałby się dyktafon:) Żurawie, bociany i inne mazurskie ptaki urządzają sobie cudny dla uszu koncert. Szkoda, że nie można zabrać tych dźwięków do domu:)
Zatrzymaliśmy się w Osadzie Dzika Kaczka, miejscu prowadzonym z miłością i pasją przez panią Agnieszkę. Na Osadę składa się 20 hektarów łąk i stawów położonych nieopodal jeziora Głębokie. Zaadaptowane na pensjonat stare zabudowania doskonale wpisują się w klimat prawdziwej, mazurskiej wsi. W pokojach nie ma telewizorów – w końcu nie przyjeżdża się tu po to, żeby patrzeć w szklany ekran:) Można za to fantastycznie zjeść. Osada Dzika Kaczka to przede wszystkim slow food – serwowane są tu swojskie regionalne dania, a wszystko przygotowywane jest na bazie produktów własnych lub pochodzących z zaprzyjaźnionych gospodarstw. I całe szczęście, że możemy zjeść na miejscu, bo do najbliższego sklepu to 2 kilometry:)
Okolica Osady to głównie pola, łąki i jeziora. A największą atrakcją jest tu tak naprawdę…brak atrakcji:) Ale dobrze jest czasem po prostu poczytać książkę na leżaku, popatrzeć na chmury siedząc na huśtawce, nasłuchiwać bocianów wracających po całym dniu wędrówek, zjeść pyszną kolację z widokiem na warzywny ogródek i, najzwyczajniej w świecie, odpocząć. Bo chyba czasem już tego nie potrafimy, prawda?:)
Osada Dzika Kaczka
Agnieszka Poleszczuk
www.dzikakaczka.com