Dzielnicę tą nazwałabym miastem w mieście. To swoista enklawa spokoju, a przy tym eklektyczna mieszanka małych cudów architektonicznych. Funkcjonalne przeplata się tu z estetycznym, a historia ożywa na każdym kroku. Spacerując niespiesznie po Starym Żoliborzu stykamy się z zagmatwanymi ścieżkami dziejów, wkraczamy w meandry wspomnień, odkrywamy nieznane.
Promienie słoneczne nieśmiało wyłoniły się zza murów budynku metra. Obracam lekko głowę i wita mnie feeria barw. „Świeżutkie tulipany, życzy sobie Pani żółte czy czerwone?” Kilka metrów dalej sunie tramwaj, na przejściu dla pieszych robi się tłoczno. Samochody trąbią, zmieniając w ferworze pasy ruchu. To Plac Wilsona. Pulsująca życiem gwiazda, której ramiona noszą nazwiska najwybitniejszych polskich poetów – Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego. Sam plac zmieniał swą nazwę już kilkakrotnie. W latach 50. oddawał hołd Komunie Paryskiej, podczas okupacji zaś nosił miano Danziger Platz. Jednak tradycja zwyciężyła i od roku 1990 plac Wilsona znów nazywa się tak, jak przed wojną. W jednej z kamienic go okalających mieści się Kino Wisła, nieopodal zaś pachnąca lukrem i czekoladą cukiernia Blikle. Tutaj miasto tętni życiem. Jednak gdy tylko wejdziemy w znajdujący się obok Park im. Stefana Żeromskiego, gwar ulic ucichnie, eksponując spokój i magię Starego Żoliborza.
Park im. Stefana Żeromskiego wprowadza nas pomału w meandry żoliborskiej i, szerzej, warszawskiej historii. Gdy tylko do niego wejdziemy, wita nas dziewczyna z dzbanem zaklęta w kamień. To Alina, rzeźba dłuta Henryka Kuny stworzona w 1936 roku po to, by upiększyć park swym dziewczęcym wdziękiem. Cieszyła oko aż do początku lat 90., kiedy to jacyś śmiałkowie postanowili ją ukraść. Rzeźba jednak roztrzaskała się na wiele kawałków i została przez nich zakopana w lasku nieopodal Olszynki Grochowskiej. Długo jej szukano, lecz bezskutecznie. Zapadła się pod ziemię! W końcu udało się ją odnaleźć, a to za sprawą pewnego poszukiwacza historycznych skarbów, który, zaopatrzony w detektor, przechadzał się po lesie. O dziwo, nie brakło ani jednego kawałka posągu. Po odrestaurowaniu, powrócił na dawne miejsce. Dziś Alina znów kroczy po parku z ciężkim dzbanem, z którego strumieniami leje się woda, tworząc u stóp dziewczyny fontannę.
Podmuchy rześkiego powietrza strącają z drzew ostatnie liście. Gęsto przysypując ulicę, tworzą miękki, kolorowy dywan, po którym kroczę w poszukiwaniu kolejnych śladów historii. Nie trzeba wielu kroków, by moim oczom ukazał się następny przystanek na mojej drodze – Fort Sokolnickiego. Był częścią Cytadeli Warszawskiej, która została zbudowana w XIX wieku na gruzach dawnego Żoliborza (noszącego niegdyś nazwę Fawory). Ta sielska, zielona kraina, znajdująca się wtedy jeszcze poza murami miasta, została obrócona w perzynę po to, by Rosjanie mogli tu wznieść swoją twierdzę. „Za karę”, w odwecie za Powstanie Listopadowe.
Dziś Fort Sokolnickiego jest siedzibą Centrum Sztuki, otwartego w 2012 roku. Miejsce to pozwala Żoliborzanom na aktywne i twórcze spędzanie wolnego czasu. Odbywają się tu koncerty, wyświetlane są seanse filmowe, wystawiane są spektakle. Tym sposobem, mury dawnej twierdzy militarnej zostały wykorzystane z pożytkiem dla młodych artystów, którzy mogą tu zaprezentować swoje dzieła, a ich odbiorcy – włączyć się w kulturalne dyskusje. To dobry znak. W końcu sztuka łagodzi obyczaje.
Wychodząc z parku zagłębiam się w krainę niewielkich, willowych uliczek, tchnących spokojem i dostojnością. Nie ma tu przypadkowych budynków, wszystko jest dopracowane ze smakiem. To Żoliborz Oficerski. Jak sama nazwa wskazuje, w dwudziestoleciu międzywojennym sprowadzili się tu, wraz ze swoimi rodzinami, oficerowie. Miał tu mieszkać nawet sam marszałek Piłsudski, jednak z racji bardzo długiej kolejki oczekujących postanowił zrezygnować z tej okazji. Tym bardziej, że był już w posiadaniu okazałej willi w Sulejówku.
Ulica Czarnieckiego. Otwiera ją budynek o niezwykle ciekawej architekturze, wielu osobom kojarzący się z dolną stacją kolejki na Kasprowy Wierch (a dziwić to nie musi – został zaprojektowany przez tego samego artystę). Wsparty na bardzo wysokich kolumnach pozostawia pod sobą sporą przestrzeń, co nadaje mu niepowtarzalny wygląd. Po przejściu kilku kroków moim oczom ukazuje się z kolei nadszarpnięty przez czas budynek szkoły. Już na pierwszy rzut oka widać, że te mury pamiętają czasy wojny i okupacji, a to za sprawą wszechobecnych śladów po kulach. Z kolei użycie cegły klinkierowej, pozwala przypuszczać, że szkoła została wzniesiona w latach 30. XX wieku. Ten budulec był bowiem wyjątkowo modny w dwudziestoleciu międzywojennym.
Krocząc po kolorowym dywanie usłanym z liści, wchodzę w ulicę Śmiałą, najdłuższą na Żoliborzu Oficerskim. Wśród eleganckich willi, ozdobionych gdzieniegdzie krzewami dzikiej róży, rozrabiają szarobure koty, strącając z krzewów ostatnie liście. Te bardziej leniwe pilnie baczą na przechodniów, leżąc wygodnie na tarasach swoich domów. Ulicę zamyka Plac Słoneczny, na którego środku stoi rozłożysty klon. Niegdyś istniał plan, by posadzić tu smukłą topolę, która miała służyć za igłę naturalnego zegara słonecznego. Niestety nie doszło do realizacji tego projektu, co nie zmienia faktu, że posadzone tu drzewo idealnie wkomponowało się w zielony nastrój Żoliborza.
Skręcam w ulicę Kaniowską. Stoi tu okazała willa zbudowana w stylu francuskim. Mieszkał tu generał Józef Haller. Brał on udział w bitwie pod Kaniowem (1918), stąd też pochodzi nazwa ulicy. Dworkowy styl, dominujący na całym Żoliborzu Oficerskim, sprawia, że spacerując jego ścieżkami mamy wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w jakimś małym, przedwojennym miasteczku. Na ulicy Kaniowskiej stoi jednak budynek, który zupełnie odstaje od reszty, zarówno swoimi barwami jak i architekturą. Przyciąga uwagę każdego przechodnia. Kojarzy się z górskimi domami wypoczynkowymi budowanymi w latach 70. i 80. A został zaprojektowany przez architekta i szermierza, Wojciecha Zabłockiego. Patrząc na jego dzieło, przenosimy się z małego miasteczka do górskiej wioski. Gdyby nie odczuwalna coraz mocniej jesień, poczułabym się jak na wakacjach.
Żoliborskie uliczki prowadzą mnie na Aleję Wojska Polskiego. Brzmi dumnie, jednak, choć jest szeroka i składa się z dwóch jezdni przeciętych rozległym pasem zieleni, nie sprawia wrażenia jakoby miała mieć szczególne znaczenie dla ruchu miasta. Takie były jedynie pierwotne założenia. Nigdy nie zrealizowanymi, pięcioma olbrzymimi arteriami łączącymi się z Aleją WP, miały wyruszać pochody wojskowe. Jedynym śladem po tej wizji jest zbyt szeroka, jak na jej rangę, ulica.
Z Alei Wojska Polskiego wkraczam do Żoliborza Urzędniczego. Maleńkie, willowe uliczki otoczone są tu wysokimi, monumentalnymi zabudowaniami. Zupełnie tak, jakby były miastem w mieście. Jednym z najbardziej urokliwych zakątków tej części dzielnicy jest ulica Wieniawskiego. Tutejsze domy powstały w pierwszej połowie XX wieku. Niezwykłe jest to, że lewa pierzeja ulicy jest niemalże lustrzanym odbiciem prawej. Każdy detal architektoniczny pracuje na jej ogólny wygląd. Białe kamienice kontrastują z kolorowymi krzewami dzikiej róży, jarzębina lśni intensywną czerwienią. Gdybym miała stworzyć ranking warszawskich miejsc, w których chciałabym mieć swój dom, ulica Wieniawskiego znalazłaby się na wysokim miejscu.
Nieopodal magicznej uliczki znajduje się jedna z najbardziej znanych budowli Żoliborza. Jej dwie wieże górują nad dachami domów. To kościół św. Stanisława Kostki, wciąż mający duże znaczenie dla Warszawiaków, a to za sprawą pamiętnych kazań księdza Popiełuszki, wygłaszanych właśnie tutaj. Modernistyczna świątynia powstała w okresie międzywojennym według projektu Łukasza Wolskiego. W latach 80. odbywały się tu Msze za Ojczyznę, gromadzące rzesze wiernych. Dzisiaj kościół również jest miejscem pielgrzymek, bowiem na jego terenie znajduje się grób bł. ks. Jerzego Popiełuszki.
I znowu trafiam na Plac Wilsona. Coraz bardziej gwarno, coraz bardziej tłoczno. Światła drogowe zmieniają się w mgnieniu oka, a w ich rytmie kroczą gromady pieszych. Załatwiają swoje codzienne, małe i wielkie sprawy, a potem znikają za murami kamienic. Wnet napływają nowi, i tak bez końca. A tulipany? Może wezmę żółte, na przekór deszczowym dniom.