Grudzień 2016 roku nie był mroźny. Z resztą, w Kotlinie Kłodzkiej zawsze jest cieplej niż gdziekolwiek indziej w Polsce. Przynajmniej tak natrafiam, gdy tutaj jestem. Co prawda Zieleniec obroni swoje stoki sztucznym śniegiem, jednak gorzej z trasami dla biegówek. Nie szkodzi. Mnie i tak coś przestało ciągnąć do nart.
Kilka lat temu przerzuciłam się na snowboard, ale i z tym tematem ostatnio krucho. To dlatego, że zwyczajnie polubiłam górskie wędrówki. Może nawet pokochałam? Szkoda mi czasu na monotonne zjazdy, kiedy mogę w zamian pochodzić po szlakach. Ale pewnie jeszcze powrócę do sportów zimowych. Zmiany są potrzebne.
Zatrzymaliśmy się w Polanicy Zdroju. To już nasz trzeci „zdrój” (w poprzednich latach bywaliśmy w pobliskiej Kudowie i w Dusznikach) i chyba najpiękniejszy. To uzdrowisko zaprojektowane na wzór miast-ogrodów, idealne na błogi odpoczynek nie tylko dla kuracjuszy, lecz dla wszystkich ludzi ceniących spokój. Skoro, pomimo okresu sylwestrowego, w Polanicy jest tak cicho i nostalgicznie, czego mogę się spodziewać po jeszcze mniejszym uzdrowisku? Długopole Zdrój, bo o nim mowa, znalazłam na mapie Kotliny Kłodzkiej, usilnie szukając miejsc, których jeszcze tu nie znam. A to wcale nie było takie proste. Wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy, kierując się bocznymi drogami. Jadąc, zauważyliśmy dwa znaki przeszłości – starą kaplicę, której próg dosłownie stykał się z asfaltem i dom z 1914 roku, na którego fasadzie, oprócz daty, widniał fikuśnie namalowany napis „sklep wielobranżowy”. Okno było zakratowane, ledwo przebijała się przez nie pożółkła firanka. Nie wiem, czy ten sklep jeszcze istnieje. Może to już tylko powidok przeszłości.
Gdy dotarliśmy do Długopola Zdroju, słońce wisiało już bardzo nisko, co potęgowało wrażenie nostalgii. Mimo, że pogoda nastrajała do spacerów, ludzi nie było. Wchodząc do Parku Zdrojowego, skierowaliśmy się w stronę pijalni wód leczniczych – miejsca, które stanowi centrum niemal każdego uzdrowiska. Gdzie mamy kogoś spotkać, jeśli nie tam? Mimo to nie do końca wierzyłam, że pijalnia będzie czynna. Bo dla kogo? Czy ktoś tutaj w ogóle jest? A jednak drzwi były otwarte. Machinalnie kupiliśmy dwa papierowe kubeczki, kierując się w stronę źródełka. Z metalowych kranów płynęła nieprzerwanie woda. Powoli, cienką strużką. Nie zagłuszały jej żadne rozmowy, bo nikogo oprócz nas nie było. Tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki zza nagłówka naprzeciwległych kanap nie zauważyłam kawałka wystającej gazety. Chwilę później dostrzegłam czubek głowy starszej pani, która sączyła wodę ze szklanej rurki. Pewnie jest tutaj na kuracji – to znaczy na dwa lub trzy tygodnie. Przecież do uzdrowisk nie przyjeżdża się na krócej. A do Bad Langenau przyjeżdżało się na jeszcze dłużej.
Bad Langenau – tak właśnie przed wojną nazywało się Długopole Zdrój. Miano uzdrowiska zyskało na początku XIX wieku, a w 1839 roku przeżyło prawdziwy rozkwit. Przybywało kuracjuszy, zaczęły mnożyć się pensjonaty. Wszystko po to, by spróbować tutejszych wód o wdzięcznych nazwach Emilia, Kazimierz i Renata. I przespacerować się po parku zdrojowym. W niedługim czasie Długopole zyskało połączenie kolejowe z Berlinem, Wrocławiem i innymi wielkimi miastami. Oraz scenę teatralną, na którą zaczęli zjeżdżać wielcy aktorzy. Świeże powietrze, relaksujące zabiegi, dawka kultury – czego chcieć więcej?
Dziś Długopole sprawia wrażenie kurortu trochę apatycznego, sennego, ustępującego miejsca pobliskiej Polanicy czy Kudowie. Jednak będąc w Kotlinie Kłodzkiej, warto i Długopolu dać szansę – w końcu nigdy nie wiadomo, gdzie spotka nas jakaś fajna historia.