Ma tyle samo lat co ja, tak samo na imię. Jej dziadkowie pewnie też są, lub byliby, w podobnym wieku do moich. To właśnie ich śladami wyruszyła w sentymentalną podróż w czasie.
Postanowiła odkryć na nowo rodzinne wspomnienia, które znała tylko z dziadkowych opowieści snutych wieczorami do snu. Nie bała się ich, choć były trudne. Bo jakże inaczej można nazwać powojenną zsyłkę na Syberię i do Kazachstanu, skutkującą rozdzieleniem świeżo poślubionych małżonków. Nie bała się, bo te historie były jej przedstawiane w sposób przaśny, przekorny, daleki od martyrologicznego tonu. I właśnie dlatego, po latach, miała odwagę by pojechać do Rosji, Kazachstanu i spisać wszystko to, co odkryła na miejscu. „Zieloną sukienkę”, pierwszą książkę młodej podróżniczki Małgorzaty Szumskiej, dostałam jako pierwszy, przedwczesny prezent świąteczny. Choć dopiero zaczęłam ją czytać, już czuję, że ta historia jest mi bliska. Nie dlatego, że moja rodzina ma podobne doświadczenia – wręcz przeciwnie, jej powojenne losy znacznie różnią się od losów rodziny Szumskich. Jednak, choć to może niepopularne, w dobie gonitwy „byle dalej, do przodu”, lubię czasami zatrzymać się i spojrzeć wstecz. Tak samo jak Gosia. Poszukać śladów dawnego życia, odkryć historie ludzi mi bliskich, natrafić na jakiekolwiek znaki, których nie zatarł jeszcze czas. Dowiedzieć się czegoś więcej, póki jeszcze można. Póki jest od kogo.
Przed podróżą babcia spytała jej, czy nie boi się ruszać sama tak daleko. Ale zaraz dodała: skoro mi nie stało się nic 60 lat temu, to czemu Tobie miałoby wydarzyć się coś złego? Małgosia nie chciała zabierać nikogo ze sobą. To zbyt osobista podróż, by ją z kimś dzielić. Ścieżki młodości bliskich nam osób często wyciskają łzy, obnażają głęboko chowane uczucia. Czasem spodziewała się, co zobaczy. Opowieści dziadków, które pamiętała z dzieciństwa, były na tyle realistyczne, że potrafiła je odtworzyć z najmniejszymi szczegółami. Wystarczyło zamknąć oczy. Historie opowiadane do snu mają szczególną moc, sama takie pamiętam. Snute w ciepłe, letnie wieczory, były ciekawsze od niejednej bajki na dobranoc. Sprawiły, że do tej pory mam przed oczami nieistniejący już, rodzinny dom mojej babci, choć tak naprawdę nigdy go nie widziałam. Gdy, po latach, pojechałam w to miejsce, zastałam jedynie dzikie, zarośnięte pole. Jednak babcia, która towarzyszyła mi w podróży, potrafiła odtworzyć na nim niemal każdy szczegół. Dokładnie wiedziała też, kto gdzie mieszkał. Zapukałyśmy do jednych z drzwi. Otworzyła nam przyjaciółka babci z lat młodości i ugościła kruchymi ciastkami. W jej domu niewiele się zmieniło od lat, takie przynajmniej miałam wrażenie. Czytając „Zieloną Sukienkę” przypomniałam sobie wiele historii, które gdzieś przez lata umykały, znikały bez większego echa. A przecież warto do nich wracać. Małgosiu, dziękuję za tę książkę.