Po Kampinosie chodziliśmy dotąd tylko zimą (a błąd, bo wiosną kwitnie tam chociażby wełnianka, która wygląda jak wata cukrowa). Pewnie wynika to z tego, że w cieplejsze dni nosi nas gdzieś dalej. Najbardziej lubimy wszelkiego rodzaju ścieżki dydaktyczne, bo tworzą pętle, mają tablicę z wieloma ciekawostkami i, co bywa istotne przy maluchach, nie są długie.
Do tej pory Bałtyk znałam tylko od letniej strony. Jednak jak dobrze wiemy nie jest to za ciepłe morze, za to zimą podobno jest więcej jodu. Więc czemu by nie ruszyć na północ także w grudniu? Wybór padł tym razem nie na Półwysep, a na małe Lubiatowo.
Jadąc na tydzień w Beskid Niski dokładnie wiedzieliśmy, co chcemy tam robić. Nie zależało nam na zdobywaniu szczytów (to z resztą łagodne pasmo, choć ze stromą Lackową). Chcieliśmy zwyczajnie pochodzić, powędrować, natknąć się na ślady dawnego beskidzkiego życia.
Nie wiem czy w dzieciństwie bawiliście się zwierzakami na kółkach, czy może zaczytywaliście się płomiennie w „Promyku”. A może oglądaliście bajki z rzutnika Ania lub szaleliście wesołym bączkiem. Wiem jedno.
Znacie wąwozy lessowe otaczające Kazimierz Dolny? Na pewno! W końcu to obowiązkowy punkt programu wszystkich wycieczek szkolnych zmierzających w lubelskie:) Ale warto zobaczyć je raz jeszcze, po latach i z innej perspektywy – choćby już z naszymi własnymi latoroślami:)
Ten post skierowany jest głównie do Mazowszan, bo chodzi o Puszczę Kampinoską:) Ale jeśli jesteście tu przejazdem, i tak warto wstąpić do tego ogromnego leśnego rezerwatu – jest tu co robić o każdej porze roku:) My dzisiaj wybraliśmy się na krótką wycieczkę ścieżką dydaktyczną w „Dolince Roztoki” – w sam raz na porządny haust zimowego powietrza:)
2018 był dla nas zupełnie inny niż każdy poprzedni – to pierwszy pełen rok w powiększonym składzie:) Niemal 14 miesięcy temu zostałam mamą Marysi, a wraz z macierzyństwem, prócz wielu obaw i nadziei, przyszła też spora dawka motywacji – by pokazać córeczce świat podróży małych i dużych, nasz świat. A może bardziej, by odkrywać go razem z nią:)
Trafiliśmy tu trochę przypadkiem. Ale jak już trafiliśmy – przepadliśmy. Bo trudno było szybkim rzutem oka objąć te wszystkie kolory, srebra, pastele. W szczawnickiej Galerii Krzywa Jabłonka aż mieni się od barw tradycyjnej sztuki sakralnej i biesiadnej. Tu czuć góralskiego ducha:)